Woolf Bernato i Bentley Speed Six | MOTOFAKTOR

Woolf Bernato i Bentley Speed Six

Obok sukcesów odnoszonych przez samochody marki Bentley podczas najbardziej prestiżowych wyścigów samochodowych, ten najbardziej znany pochodzi z 1930 r.

Woolf Bernato, dwukrotny triumfator wyścigu 24h Le Mans i prezes firmy Bentley Motors

Wyczyn, którego dokonał ówczesny prezes Bentley Motors Ltd. Woolf Bernato zadziwił wtedy wszystkich… i przetrwał w postaci jednej z piękniejszych legend z samochodem w tle. Ale jak to bywa z legendami! Nie musi być do końca prawdziwa w każdym szczegół…, wystarczy, że jest po prostu piękna.

 

Jak większość zamożnych Anglików często spędzał zimowe miesiące na Lazurowym Wybrzeżu w Cannes. Z uwagi na swoją pozycję i zainteresowania, często bywało, że w gronie przyjaciół dyskusje dotyczyły również, a może przede wszystkim samochodów. Znajomi jednak dokuczali mu jednak nieco, kiedy w prasie ukazywały się co jakiś czas sensacyjne wiadomości, że któryś z samochodów konkurencji wygrywał wyścig z najszybszym wtedy pociągiem przemierzającym Francję –„Le Train Bleu” („Błękitny Ekspress”) Pociąg ten kursował na trasie Nicea- Calais, przemierzając Francję z południa na północ i był prawdziwym wyzwaniem dla ówczesnych bogatych „ścigantów”.

 

W styczniu 1930 r. pokonał go nowy model Rovera, a niedługo po nim Vauxhall i Alvis. Nie były to „zawody” mile widziane przez władze francuskie, ale dla potencjalnych klientów tych marek znaczyły wiele.

 

Początkowo Woolf Barnato nie wyrażał chęci do podobnego wyczynu tłumacząc, że Bentleye odnosząc sukcesy na torze w Le Mans nie muszą przekonywać o swojej wyższości w taki właśnie sposób. Ale wkrótce, po kolejnych drwiących uwagach zmienił zdanie. Będąc Anglikiem z krwi, kości i nieodzownej dumy, uważał, że nie jest to wielki wyczyn i może tego dokonać najzwyklejszym autem marki Bentley bez zbędnych przygotowań. Czyli choćby takim jakim przyjechał na wypoczynek. Wystarczy tylko napełnić zbiornik, wsiąść i przekręcić kluczyk w stacyjce.

 

Mało tego, postanowił zrobić więcej niż konkurencja. Podczas spędzanego na jachcie wieczoru założył się o 200£ o to, że nie tak jak dotychczas poprzednicy dotrze przed pociągiem do Calais, ale zanim pociąg dojedzie do końcowej stacji, on zdąży już wypić piwo w swoim towarzystwie w Londynie.

 

13 marca 1930 roku Barnato, wraz z mającym mu towarzyszyć w podróży przyjacielem Dale’em Bournem spokojnie sączyli poranną kawę (a może nie tylko?) w barze Carlton naprzeciw dworca kolejowego w Cannes oczekując komunikatu o odjeździe „Błękitnego Expressu”. Nieopodal stał ich samochód.

 

Pomimo, że jak wspominał Barnato miał to być zwykły Bentley Speed Six, w istocie różnił się jednak od innych na tyle, że nawet dla mniej zorientowanych w historii motoryzacji rozpoznawalny jest natychmiast.

Posiadał nietypowe, specjalnie wykonane na zamówienie Barnato w jednym tylko egzemplarzu i prawdopodobnie według jego sugestii zaprojektowane zamknięte, dwudrzwiowe nadwozie, które dzisiaj nazwalibyśmy coupé lub GT. Wykonująca je znamienita londyńska firma „Gurney, Nutting &Co” z Chelsa dołożyła wielu starań, aby sprostać temu szczególnemu klientowi.

 

To ważące ok. 2200 kg auto posiadało dwa wygodne fotele z przodu, ale jego tył zabudowany był po bokach szafkami … a właściwie minibarami kryjącymi w sobie najbardziej ulubione przez właściciela trunki. Między nimi znajdowało się niewielkie tylko siedzisko.

 

Egzotyczne drewno, zapach koniaku i skóry tworzył wnętrze o bardzo kameralnym nastroju. Aby to utrzymać, tylna szyba nie mogła być duża. Wystarczyła więc tylko wąska, szklana szczelina o szerokości ok. 5 cm. Zresztą i tak, zgodnie z panującą opinią kierowcy Bentleyów nie spoglądali do tyłu, ponieważ tam nie mogło już być niczego poza przestrzenią.

Nadwozie to posiadało także inną, mało jeszcze rozpowszechnioną wtedy formę. Linia dachu już od połowy jego długości bardzo ostro opadała ku tyłowi, kończąc się tuż za obrysem szczelnie przylegających do kół błotników. Długa maska silnika nadawała natomiast samochodowi niesamowitej agresji. Całość uzupełniał kolor. Jak zwykle ciemnozielony, dostojny i dumny wieloma zwycięstwami synów Albionu – british racing green.

O godzinie 5,45 usłyszeli dźwięk kolejowego gwizdka dochodzącego z peronu. Pomimo, że miał to być wyścig, Barnato i Bourne nieśpiesznie opuścili bar. Wszystko wyglądało sennie i rzeczywiście tak jakby nie wymagało od nich żadnego wysiłku. Były to jednak tylko pozory. Barnato doskonale wiedział o trudach przedsięwzięcia i aby nie narazić na szwank własnej reputacji, mistrza z Le Mans i Bentleya, wcześniej dokładnie zaplanował podróż.

 

Wiedział, że pociąg, pomimo że będzie jechał po trasie zbliżonej do linii prostej północ – południe, po wyjeździe z Cannes zboczy do Antibes i Marsylii, a potem będzie jeszcze tracił kolejne 3 godziny „przebijając się„ między paryskimi dworcami Gare d’Orléans a Gare du Nord. W tym czasie odłączane będą również od niego wagony jadące do Berlina, Sankt Petersburga, Warszawy i Wiednia.

Znał też czasy postoju. Wytyczona przez niego trasa była inna i tylko na pewnych odcinkach biegła równolegle, tam, gdzie jakość dróg wyraźnie nie kolidowała z trwałością podwozia Speed Sixa.

 

Ważnym elementem ewentualnego sukcesu było też dokładne zaplanowanie zaopatrywania się w paliwo. Był rok 1930, kiedy nawet w zmotoryzowanej Francji nie w każdym miasteczku i do tego w nocy znajdowała się czynna stacja benzynowa. Barnato, a właściwie ludzie, którym powierzył rozwiązanie tego problemu, już wcześniej opłacili więc właścicieli stacji, aby ci nawet nocą czekali na Bentleya. Ten zaś, jadąc szybko, spalał ok. 28 litrów benzyny na 100 km.

 

Pierwsze tankowanie miało miejsce już w Aix-en-Provence, odległym zaledwie o 160 km od startu. Następne wyznaczono o północy w jednym z garaży w Lyonie, a potem nad ranem w miejscowości Auxerre. Kiedy Barnato przybył tam o godzinie 4,20, niestety nikt go nie oczekiwał na pustej stacji. Poszukiwania właściciela trwały dość długo, ale w końcu zakończyły się sukcesem. Potem następne niepowodzenie. Przebita opona, wymiana koła zapasowego w strugach deszczu i spora strata czasu.

 

Prom z francuskiego Boulonge do Anglii odpływał o godzinie 11,30. Barnato, który przebył dotąd dystans ok. 950 km miał jednak godzinę na formalności celne i ostanie we Francji śniadanie. „Le Train Bleu” był wtedy jeszcze daleko przed Calais. Po wylądowaniu w Anglii, Barnato bez trudu dotarł do Londynu, a ściślej mówiąc Coservative Club przy St James Street. Dopiero stamtąd wraz z Bournem pojechali do siedziby Royal Automobile Club, aby tam uzyskać stempel na karcie zegarowej potwierdzający czas przybycia.

 

Przejeżdżając po drodze mijali dworzec kolejowy Victoria Station, na którym zegar wskazywał godzinę 15,20. „Błękitny Ekspress” miał być według nich jeszcze w drodze. Radość z przewagi była tak wielka, że Barnato i jego kompan zapomnieli o różnicy czasu między Wyspą i kontynentem. W siedzibie RAC okazało się, że przewaga czasowa owszem była, ale… tylko 4 minutowa, ale i tak Barnato wygrał jednak zakład jadąc z przeciętną szybkością 70 km/h.

 

W niektórych jednak miejscach wynosiła ona ponad 130 km/h i to spowodowało oburzenie Francuskiego Stowarzyszenia Producentów Samochodów. Konsekwencją tego była odpowiedniej treści petycja do władz oraz uznanie Anglika winnym niedostosowania się do istniejącego zakazu urządzania jakichkolwiek wyścigów na drogach publicznych na terenie Francji.

 

Zaocznie Barnato skazany został na karę pieniężną wysokości odpowiadającej 160£, ale jej nie zapłacił. Skutkiem tego była z kolei odmowa na wystawienie Bentleya podczas Salonu Paryskiego 1930 r. Jeszcze tego samego roku Barnato nie bacząc na sentymenty zdecydował się sprzedać samochód. Zamieszczone w magazynie Autocar ogłoszenie zawierało żądaną cenę wysokości zaledwie 365£. Nikt nigdy nie dowie się, dlaczego tak niską, ale nikt też nie jest do dziś pewny, czy był to rzeczywiście to ten samochód (Woolf Barnato miał wtedy jeszcze pięć innych Bentleyów).

 

Nabywcą był lord Brougham and Vaux, który dość szybko odsprzedał Speed Sixa kierowcy wyścigowemu Charlesowi Potterowi z Midlands. Samochód pozostał u niego tym razem długo, bo aż do 1968 r., kiedy po raz kolejny zmienił właściciela. Został nim kolekcjoner Hugh Harben, który rekonstruując auto, dokonał w nim jednak kilku niekorzystnych zdaniem specjalistów zmian.

 

Wszystko byłoby jednak w porządku, gdyby nie dociekliwość innego kolekcjonera Bentleyów! Analizując kilka lat temu posiadane dokumenty udowodnił, że numery podwozia, silnika i nadwozia nie są spójne z oryginalnymi nadawanymi przez Bentley Motors Ltd. Poza tym okazało się, że nadwozie nie zostało wykonane przez Gurney Nutting & Co., ale przez firmę H.J Mulliner Weymann Tourer i do tego później niż miała miejsce słynna podróż.

 

Wywołało to wtedy ogromne poruszenie w świecie kolekcjonerów Bentleyów na całym świecie… i tak naprawdę do dziś nie wiadomo, gdzie znajduje się oryginał.
Tak to jest z legendami! Nigdy nie wiadomo, kiedy ktoś dołączy do istniejących kolejną „prawdziwą” opowieść. Jedno jest jednak pewne – Bentley jest i pozostanie legendą motoryzacji pomimo, że jego świetność trwała niecałe 10 lat. Późniejsza, wspólna z Rolls-Roycem historia marki Bentley to temat kolejnej opowieści, którą warto i należy poznać.

 

Zdjęcia: reprodukcje obrazów autorstwa Grahama Turnera, A.Brenet’ea i oraz prospekty i katalogi reklamowe firm: La Fregate „T” Burnand&Gitrandet – Paris, The Sleeping Car&International Express Company, Alvis i Rover.

 

 

Zapisz się na newsletter główny

Chcę otrzymywać wiadomości e-mail (W każdej chwili możesz zrezygnować z subskrybcji).

 

To był tydzień!

Chcę otrzymywać wiadomości e-mail (W każdej chwili możesz zrezygnować z subskrybcji).

 

Strefa Ciężka

Chcę otrzymywać wiadomości e-mail (W każdej chwili możesz zrezygnować z subskrybcji).

 

Subscribe to our newsletter

Send me your newsletter (you can unsubscribe at any time).